DYSTANS
Dzieci uczą mnie dystansu do moich „dorosłych” spraw.
Za każdym razem kiedy patrzę na dzieci mam takie przekonanie, że to ich wersja świata jest słuszna. A przede wszystkim fajniejsza.
Zdarza się, że przychodzę na zajęcia wprost ze swojego poważnego świata. Głowę mam zaprzątniętą myślami, nie zawsze pozytywnymi. Natłok obowiązków, zadań, terminów, problemów i wyzwań powoduje obciążenia, zmartwienia. Czasami mam poczucie takiej bezradności, braku jasnego wyjścia z sytuacji.
Staję naprzeciwko dzieci i dzieją się dwie rzeczy. Po pierwsze nie ma szans, żeby pozwoliły mi zostać w tych trudnych myślach. Dzieci wymuszają uwagę. Po jakimś czasie orientuję się, że weszłam do ich świata, a mój został gdzieś za mną. Chcąc nie chcąc skupiam się na nich, na zabawie, rozmowie, obecności. To uwalnia moją głowę, daje oddech. Zapominam o tym, co za drzwiami sali.
A po drugie patrząc na nie, mam taką myśl, że naprawdę to, co mi wydaję się dużą sprawą jest…jakimś wyzwaniem, które trzeba przyjąć i tyle. Problemy maleją. Dochodzi do głowy głos, który mówi: spokojnie, złap dystans, to tylko sprawa, którą trzeba rozwiązać, nie koniec świata.
Byłam kiedyś wolontariuszką w szpitalu, na oddziale
dziecięcym. Zajmowałam się dziewczynką, ok. półtora roku. Porzuconą przez
rodzinę, bardzo schorowaną. Cały czas musiała leżeć, nie widziała. Jedyne co
mogłam robić to śpiewać jej, bawić się muzyką i małymi gestami, bo mogła np.
chwytać zabawki. Był to dla mnie najbardziej pouczający czas w życiu. To
dziecko nie mogło nic, cierpiało, było zostawione po urodzeniu w szpitalu, niechciane.
Kiedy wchodziłam do sali gdzie leżała i witałam się z nią głosem od drzwi, jej
uśmiech był jak słońce, które nagle rozświetlało szare szpitalne ściany. Jakby
wstępowało w nią życie.
Śpiewałam jej różne piosenki. Rozpoznawała jej. Nie gaworzyła jak inne dzieci,
ale reagowała w określony sposób na to, co słyszała. Były takie dźwięki przy
których się ożywiała, uśmiechała. Przy niektórych uderzała grzechotką o
metalowe łóżeczko, równo, zgodnie z rytmem. Były też takie piosenki, w czasie
których leciały jej łzy. Bezgłośny płacz. Patrzyłam na nią i myślałam, czym są
moje problemy w porównaniu z tym czego doświadcza to dziecko? Jaki ma sens
zamartwianie się moimi dorosłymi sprawami? Powinnam raczej być wdzięczna, że to
tylko takie problemy, które można rozwiązać.
Natalii już nie ma na świecie. Ale ta mała dzielna dziewczynka, tak radosna i tak witająca mnie od progu, zostanie w moich wspomnieniach na zawsze. Dowiedziałam się wtedy więcej o życiu, niż na wszystkich moich studiach razem wziętych.
Napisałam dla niej „Kołysankę” . Wierzę, że gdzieś tam śpiewa sobie teraz te „nasze” piosenki. Spokojna i radosna.
To właśnie zawdzięczam pracy z dziećmi. Uczą mnie dystansu. Do świata, do ludzi, a przede wszystkim do samej siebie.
Posłuchaj:)